
Przy okazji wizyty przeprowadziliśmy eksperyment z rozstaniem w miejscu innym niż dom - został bez nas w domu mojej Mamy na jakieś 40 minut, co było początkowo niekomfortowe, ale w końcu udało się położyć na kanapie i obserwować z niej drzwi wejściowe, za którymi zniknęli psiecku jego ludzie.
Sama nie wiem kto był bardziej przejęty - on czy my...
Po powrocie pojechaliśmy nad Wisłę, do rekomendowanej przez psiowarszawską ekipę Kępy Kiełpińskiej.
Zosia rekomendowała miejsce jako przyjazne nie tylko psom, ale i butom. Niestety to, co było jesienią nie jest widać aktualne wczesną wiosną, bo błota trochę było, ale nie więcej niż na naszych wilanowskich łąkach.
Największą wadą była chyba dość wyboista droga o spękanej nawierzchni, strasznie nas trzęsło i wolno jechaliśmy.
Jednak moim ulubionym kawałkiem spaceru było to, gdy podczas powrotu odkryłam, że to już ten czas, gdy o 17 jest jeszcze dość jasno, i dopiero zaczyna się robić szaro. A właściwie to niebiesko.
Z kolei w niedzielę tradycyjnie widzieliśmy Huntera i jego ludzi, tym razem w nowych okolicznościach przyrody bo na łące, a po południu Kasię z zendog. Ale o tym później.
Nic mi tak dobrze nie ładuje baterii na cały tydzień jak taki weekend.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz